- Zeby je zebrac (pomidory) trzeba zejsc troche w dol - powiedzial nasz znajomy.
- Nie ma sprawy - odrzeklismy.
Julcia w sandalkach, a my w letnich butach o sliskiej powierzchni.
Teren u Giordano gorski, stromy, tylko gdzieniegdzie kamienie, ktore "przytrzymuja" buty. Oczywiscie wlasciciel w ciezkich, gorskich butach wyrwal do przodu, a nas zostawil w tyle:
Na prawie samym dole znalezlismy poletko pomidorow i fasoli oraz drzewka owocowe. Susza strasznie dokucza uprawom, w tym roku wszystko rosnie, a potem nagle zostaje spalone przez slonce.
Fasolka, ktora zaczyna pnac sie do gory
Orzechy spadly, bo ktoregos dnia zerwal sie wiatr. Zlamal drzewo sliwkowe, ktore pelne bylo owocow.
Zatrzymalam sie na chwile, by podziwiac widoki.
Nie wiadomo tez, jak to bedzie z oliwkami. Giordano mowi, ze trzeba poczekac do konca sierpnia i moze wtedy zaczna sie juz zbiory. Spojrzalam na owoce, sa malutkie i raczej malo w nich oliwy. Zbiory beda male, ale pewnie smak intensywny.
Wysychaja male drzewka w lesie. Wody juz dawno nie widac w malym strumyczku splywajacym w dol.
W powrotna droge zauwazylismy krzewy jezynowe. Slodziutkie, ale malutkie. Brak wody odczuwa sie na kazdym kroku.
Po przebytej drodze usiedlismy przed domem Giordano i zaczelismy jesc pomidorki czeresniowe. Jeden po drugim...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz